rotating_baner

czwartek, 21 stycznia 2016

Auckland i dalej

W końcu zakupiliśmy kartę sim z sieci Spark, tak więc w końcu mamy stały dostęp do internetu. Niestety w Nowej Zelandii kwestia internetu jest bardzo wkurzająca. Ogólnie to nie ma czegoś takiego jak darmowe wifi na kampingach. Albo jest to opcja płatna (różnie 2-5 dolarów) albo wcale jej nie ma. Dlatego trzeba ratować się internetem przez sieć komórkową. Wychodzi 20 dolarów za 1GB. Na dłuższą metę wyjdzie się na swoje. W każdym bądź razie internet jest, tak więc możemy nadganiać zaległości, a sporo się ich zrobiło.
Po opuszczeniu miasta Paiha udajemy się na zachodni kraniec północnej wyspy by przejechać przez las Waipoua. Jest on o tyle niesamowity, że rosną w nim prastare drzewa kauri. Jadąc szosą numer 12 przez środek lasu koniecznie trzeba zatrzymać się na 15 minut by zobaczyć 'Władcę lasu' czyli ogromne drzewo kauri Tane Mahuta.

Powoli zbieramy się na południe i kierujemy przód samochodu w stronę Auckland. Zanim tam dotrzemy robimy jednodniowy postój w kurorcie aucklandersów jakim jest Orewa. Miejscowość taka sobie, chociaż plażę mają niezłą.
Mając w poważaniu przysłowie o wronach i o krakaniu, przyrządzamy pierwszego steka. Przyrządy do barbecue są na każdym szanującym się kempingu. Swoją drogą stek wyszedł żylasty, chyba musimy popracować jeszcze nad techniką.
Następnego dnia tak skutecznie kierujemy samochodem, że docieramy w końcu do Auckland. Jakoś odstrasza nas to duże miasto, więc zamiast pchać się do centrum parkujemy samochód w parku Cornwall i ruszamy zdobyć wulkan, a konkretnie wzgórze One Tree Hill. Tak, tak tu nie ma błędu. Jeżeli będąc w Auckland zobaczycie jakąś górkę to prawie napewno patrzycie właśnie na wulkan. Jest ich tam blisko 50. One Tree Hill oprócz tego, że jest ex-wulkanem jest też świetnym punktem widokowym. Oczywiście na samo wzgórze można wjechać samochodem, jakby ktoś miał mało czasu to może posunąć się do tak desperackiego czynu.
Nasyciwszy zmysły panoramą największego miasta Nowej Zelandii jedziemy czym prędzej do Matamata. Jedzie się tam tylko w jednym celu, by zakupić takie oto bilety, ale o tym to może następnym razem. Przygotujcie się na sporą dawkę zdjęć, bo trzaskaliśmy je jak szaleni.

4 komentarze:

  1. A my mamy właśnie Sprint Retrospective.Z gorącej salki na drugim piętrze pozdrawiają Michał, Hania, Tobiasz i Piotrek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie trzymamy kciuki za konstruktywne wnioski z retro i pozdrawiamy z Matata, gdzie gorąco schowało się niedawno za górą i temperatura nareszcie zrobiła się znośna

      Usuń
    2. U nas też się znośnie zrobiło... -5 ;). Pozdrów tam wszystkich :)

      Usuń
  2. Aga!Jesteś mega dzielna!Z taką dwójką maluchów dajesz radę!Jestem pełna podziwu!:)Aga Bałos

    OdpowiedzUsuń