rotating_baner

czwartek, 14 lipca 2016

Viti Levu

Będąc na Bounty bardzo często patrzyliśmy na zachód. Tam gdzie wysoko ponad morze wznosiła się główna wyspa Fidżi. W czasie kiedy słońce przyjemnie ogrzewało nas promieniami, tam najczęściej kłębiły się ciemne burzowe chmury. Jak to możliwe, przecież to zaledwie kilkanaście kilometrów? U nas piękne słońce grzeje, a tam ulewa. Wtedy cieszyliśmy się jak to mamy fajnie, ale i z niepokojem patrzyliśmy w przyszłość co to będzie niedługo. Bo w końcu jednak kiedyś trzeba opuścić tą rajską wyspę. Stało się, po 8 dniach na wyspach Mamanuca z powrotem stawiamy stopy na ziemi głównej wyspy Fidżi Viti Levu. Jeszcze nie wiemy, ale już wkrótce posypie się sporo naszych planów. Oj Fidżi da się nam we znaki.



Pierwsza nasza miejscówka to bardzo sympatyczny hotel The Beach House w pobliżu wioski Namatakula, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Nadi, a stolicą Fidżi miastem Suva. Jak akurat z nieba nie leje się struga deszczu to można tam:

Pouczyć się trochę Fidżyjskiego i potwierdzić swoje przypuszczenia iż najważniejsze słowo na Fidżi to Bula!
Potarzać się po łóżku 
Zająć leżaczek przy basenie
Przejść się do pobliskiego sklepu i zakupić chipsy z cassavy albo taro
Poćwiczyć trochę jogę pod bacznym okiem syna
Albo zwyczajnie pobujać się na hamaczku
Spędzić w miłym gronie swoje urodziny (nie powiemy które, nie wypada)
Zdmuchując przy okazji kilka świeczek
Przejść się do pobliskiej wioski
I przekonać się, że na Fidżi mieszka się całkiem fajnie
Uczestniczyć w rozśpiewanej do granic możliwości mszy w kościele
I uciec z niej w połowie, bo Filip dołączył się do śpiewania, ale po swojemu
Pójść zobaczyć co w trawie piszczy w drugim kościele
Potem zająć dla siebie huśtawkę
W międzyczasie zastanawiając się czy może nie wskoczyć ponownie do basenu?
Pospacerować po plaży, bo akurat jest odpływ
Dokonać rzeczy niemożliwej i uśpić syna na hamaku
Podjąć żałosną walkę celem rozłupania kokosa
Wykonać konika polnego z liścia palmy kokosowej.
Jak widać zajęć jest całkiem sporo. No chyba, że zacznie padać deszcz. Wtedy jest gorzej. Znacznie gorzej, bo uwierzcie nam na Viti Levu lać potrafi solidnie. Pod tym względem mieliśmy nieziemskiego pecha. Trzy dni intensywnej ulewy sprawiło, że Nadi stało się zupełnie nieprzejezdne ze względu na powódź. Dojazd na lotnisko - niemożliwy. Na szczęście nasz samolot powrotny do Brisbane był w trochę późniejszym terminie.
Będąc w Nowej Zelandii słyszeliśmy też w wiadomościach, iż przez Fidżi przeszedł w lutym cyklon Winston 5 najwyższej kategorii. Najstraszniejszy cyklon w historii tego małego kraju. Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy będąc w Pacific Harbour otrzymaliśmy sms'a oraz wiadomość od obsługi hotelu, żeby się przygotować, bo zbliża się następny cyklon o imieniu Zena. Ten na szczęście okazał się łaskawy i nie wyszedł poza 3 kategorię i na dodatek postanowił jednak przejść na południe od Viti Levu. Niemniej zaistniał po raz pierwszy przypadek kiedy to Fidżi nawiedziły dwa cyklony w ciągu jedno sezonu!
W Pacific Harbour trochę zaszaleliśmy, na zdjęciu nasz hotel The Pearl 
A tak na serio to była całkiem dobra promocja na ten hotel, oczywiście jak na warunki Fidżi

Do Pacific Harbour przybyliśmy w zasadzie w jednym celu. Nurki! To jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie można doświadczyć pełnego emocji nurkowania podczas, którego karmione są rekiny! To co się dzieje pod wodą to jakieś kompletne szaleństwo. Nurkowie nie są w klatce, jak podczas podobnych nurkowaniach np. w Australii. A na ucztę potrafi przypłynąć nawet 8 gatunków rekinów, w tym dochodzący do czterech metrów długości żarłacz tygrysi. Zobaczcie film poniżej (autor Brett Vercoe), a będziecie mieć pojęcie o czym mówimy.



Niestety jak to w bajkach bywa, Fidżi zaskoczyło nas zupełnie zsyłając na nas "pink eye". Wirusowe zapalenie spojówek, to dość popularna przypadłość ostatnimi czasy wśród turystów na Fidżi. Pierwszy chorobę miał Filip. Przypuszczalnie dlatego, że dość często obsługa hotelowa brała go na ręce. Potem to tylko kwestia czasu, żeby się przeniosło dalej. Z dziećmi obeszło się w miarę łagodnie, ale nas naprawdę doświadczyło. Z nurkowania zatem nici. A ten wpis zakończymy widokiem naszych twarzy opuchniętych niczym facjata Vitalija Klicko po zdobyciu tytułu Bokserskiego Mistrza Świata Wagi Ciężkiej.

2 komentarze:

  1. Widoki iście jak w raju ale to zapaleni spojówek o wygląda już całkiem poważnie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano przyjemnie nie było no i trochę było głupio schodzić rano na śniadanie w okularach p. słonecznych :)

      Usuń