rotating_baner

piątek, 15 stycznia 2016

Bay of Islands - Paiha

Co najgorszego można zrobić po przylocie do Auckland? Gnać przed siebie. Jak już tu wylądujecie w Nowej Zelandii, to nie popełnijcie tego samego błędu co my. Zatrzymajcie się w Auckland przynajmniej na jedną noc. My tego nie zrobiliśmy i teraz cierpimy z dwóch powodów. Nie mamy palnika, bo nie zakupiliśmy butli gazowej i nie mamy internetu dostępnego, bo nie kupiliśmy karty sim. Jak tylko odebraliśmy z wypożyczalni naszego Nissana Tide - na marginesie ten niepozorny sedan zmieścił do bagażnika cały nasz bagaż, czego nie mógł zrobić warszawski taksówkarz mając kombi - pognaliśmy na północ. Do Bay of Islands.

Okazuje się, że takie rzeczy jak butla do kuchenki czy karta sim, to nie jest rzecz, którą sprzedają na każdym rogu w Nowej Zelandii. No cóż przez to niestety płacimy teraz frycowe. Trzeba spać na płatnych drogich polach namiotowych, zamiast na fajnych darmowych.
Dobrze może dość żali. Nowa Zelandia jak do tej pory ani trochę nie rozczarowuje, a nawet jest lepiej niż w wyobrażeniach, wykreowanych przez oglądanie zdjęć czy czytanie relacji na blogach. Wszystko jest jakieś takie poukładane, czyste i zadbane. Nawet w dużym kurorcie jakim jest Paiha, gdzie spędziliśmy dwie noce, było bardzo kameralnie, brak masowej turystyki, przynajmniej w naszym europejskim rozumieniu (czytaj nie ma 15 piętrowych hoteli).
Właśnie przeczytaliśmy, że w Nowej Zelandii najwięcej wypadków drogowych powodują turyści. Wybiegają z samochodów i robią zdjęcia, albo zamiast patrzyć na drogę podziwiają widoki. Wcale się temu nie dziwimy. Sami jadąc pierwsze godziny autobusem pomimo nieprzespanej nocy nie mogliśmy się nacieszyć krajobrazem za szybą samochodu. Jest jednocześnie taki intrygujący i taki inny od tego co znamy,  że nie sposób nie mieć buzi przyklejonej do szyby.


Na pierwszy nocleg zupełnie przypadkiem wybraliśmy hostel dla backpackerów 'Pickled Parrot' w Paiha. Notabene całkiem fajne miejsce. Trochę się na nas dziwnie patrzyli, że z dziećmi i to takimi małymi. 'Unlucky you' skwitował recepcjonista, a kobieta obok dodała 'you must be very brave' i popatrzyła z politowaniem na nasz namiot.

A tak naprawdę jest bardzo fajnie. Pierwsza noc tylko była średnia, kiedy dokuczał jetlag, ale teraz jest już tylko z górki. Nie możemy się już doczekać kolejnych miejsc na naszej trasie na południe Nowej Zelandii.
A mieliśmy też spotkanie z kulturą maoryską. I już wiemy, że Łukasz strasznie się boi Maorysów, a z bliska wyglądają oni tak :
Prawda, że raczej mało przyjemnie? A tak na serio to taniec haka warto zobaczyć, robi wrażenie.

1 komentarz:

  1. Hlip Hlip, ale jeszcze tylko 5 miesięcy do relacji "przypiwnej" ;).

    OdpowiedzUsuń