rotating_baner

środa, 15 czerwca 2016

Mana Island

Idylla na wyspie Bounty powoli dobiega końca. Cztery noce mijają bardzo szybko. Przed jedenastą przypływa po nas łódź i zaczynamy nową przygodę tym razem na wyspie Mana. Jeszcze nie wiemy, że ten nocleg będzie się bardzo różnił od tego na Bounty. Może najpierw kilka słów o tym jak znaleźliśmy nasz nowy nocleg, bo to ciekawa historia. Będąc w Nadi recepcjonista w naszym hotelu złożył nam ofertę nie do odrzucenia: 600 fidżyjskich dolarów za cztery noce z pełnym wyżywieniem w pokoju na wyspie Mana. Oferta bardzo, ale to bardzo atrakcyjna jak na nocleg na wyspach Mamanuca. Dobra bierzemy. Zapłacić teraz się nie da, o 20 przyjedzie właściciel i wtedy będzie się dało. Faktycznie o umówionej godzinie zjawia się lekko otyły mężczyzna i każe iść za sobą. Wychodzę razem z nim z hotelu i zatrzymujemy przed zaparkowanym samochodem. Otwierają się drzwi i otyły gestem zaprasza mnie do środka. Muszę przyznać, że w tamtym momencie lekko się zawahałem. Momentalnie serce znalazło się w gardle. Jak szybko się okazało strach miał wielkie oczy. Dość szybko przeszliśmy do interesów. Kasa przeszła z ręki do ręki i po chwili trzymałem voucher z jednym zastrzeżeniem: mam go nikomu nie pokazywać, a jak coś to mówić, że rezerwowaliśmy przez internet. Do dzisiaj nie wiemy o co chodziło. Prawdopodobnie jeden wspólnik kantował drugiego.

Płyniemy na Mana, Łukasz mina coś nie tęga
Dobra, jesteśmy, rzut oka w lewo
Rzut oka w prawo, będzie dobrze
Obsługa wita nowych pieśnią i tańcem. Tak jest chyba w każdym wyspiarskim hotelu na Fidżi.


Wyżej napisaliśmy, że nocleg różnił się od tego na Bounty. Istotnie różnił się i to dość mocno. Niestety na niekorzyść. Braliśmy w ciemno i trafiliśmy chyba do najtańszego lokum na całych wyspach Mamanuca: Mana Lagoon Backpackers. Mamy do dyspozycji duszny, mały pokój z wiatrakiem.



Jedyne meble to łóżko. Drzwi do pokoju się nie zamykają. Prąd jest od 18 do 6 rano. Woda w kranie jest słona i tylko zimna. Chociaż to akurat nie jest żaden problem, przy temperaturze jaka panuje na Mana. Na dodatek na wyspie kręcą właśnie kolejny sezon Survivora i przestrzeń, po której można się poruszać jest dość mocno ograniczona. Dramat? Niekoniecznie. Jedzenie okazuje się całkiem smaczne, obsługa hotelu jest fantastyczna, plaża jest świetna do pluskania, nieopodal jest trochę koralowców z ładnymi rybkami, a sam hotel jest zaraz przy wiosce i można podejrzeć jak żyją mieszkańcy Fidżi.
Wkrótce po naszym przybyciu z okolicznych domów przybywa kilkoro dzieci ciekawych nowego przybysza. Łukasz ma towarzystwo do zabawy.



Podróże po świecie z pewnością uczą jednej rzeczy: doceniać to co się ma. W domu mogę odkręcić kran i leci bardzo smaczna woda. Na dodatek jest na tyle dobra, że można ją śmiało, bez żadnych obaw pić prosto z kranu. A wyobrażacie sobie życie bez słodkiej wody? Takie właśnie jest na wyspie Mana. Mała wyspa ma źródło wody, ale to co z niego wypływa nie można nazwać słodką wodą. W smaku jest paskudne i nadaje się w zasadzie tylko jako woda pod prysznic. Nie dziwi, więc że przy prawie każdym domu stoi pełno baniaków z deszczówką, a co bogatsi mają wielkie zbiorniki podpięte pod rynny.

To niewątpliwie bogaty dom. Jest satelita i ogromny zbiornik na deszczówkę -  synonim luksusu.


Będąc w Mana Lagoon Backpackers nie sposób zwiedzić wioski, do której hotel jest w zasadzie przyklejony. Jest kościół, a nawet dwa (drugi na wzgórzu ze względu na kręcenie Surviora był niedostępny), szkoła i mały sklep. Duży teren zajmuje boisko do piłki siatkowej, gdzie miejscowi wieczorami grają mecze na pieniądze. Jak na tak małą wioskę jest całkiem dużo dzieci. Nauczycielka w szkole z dumą powiedziała, że na lekcje uczęszcza ich aż 55.

To wielki kloc do zwoływania mieszkańców np. na mszę,  nazywa się lali.
Mecz siatkówki, grają na serio o pieniądze.


Jak widać na zdjęciach w wiosce nie przelewa się. Pół wyspy zajmuje pięcogwiazdkowy hotel. Gości hotelu przed mieszkańcami chroni dwumetrowe ogrodzenie. To bardzo smutne, że tak spore pieniądze jakie z pewnością zarabia ten hotel chociaż w części nie trafiają do biednych mieszkańców. A ci radzą sobie jak mogą. Tu na zdjęciach wieczorny połów. Trochę inne te rybki niż u nas.



Pobyt na Mana bardzo miło wspominamy. Po Bounty kolejne trzy pełne dni leniuchowania - wakacje od wakacji. Słońce, plaża i woda, coś co bardzo uwielbiamy. Tam chyba najwięcej czasu spędziliśmy po prostu pluskając się z dzieciakami w płytkiej ciepłej jak zupa wodzie.

Ten zachód słońca był magiczny, Nigdzie nie widzieliśmy takich kolorów jak na Mana właśnie.
Obsługa hotelu umila czas, tu pokaz tańca z różnych części Oceanii.


W końcu przybywa łódź po nas. Jeszcze tylko ostatnie zdjęcie na tle wejścia do hotelu i ruszamy po 8 dniach z powrotem na główną wyspę Fidżi Viti Levu.



Tu spojrzenie z oddali na "naszą" plażę.



A to ostanie zdjęcie jako ciekawostka. Podczas powrotu przybiliśmy na moment do małej
koralowej wyspy Beachcomber. Z daleka patrząc wygląda atrakcyjnie. Trochę żałujemy, że to nie nasz kolejny cel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz