Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy zabawnym akcentem odwiedzając Muzeum Narodowe Laotańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Sama nazwa zdradza ducha tego miejsca - budynek w opłakanym stanie, zbiory mizerne, ale komunistyczna propaganda na wysokim poziomie. Nadmienimy tylko, że całe piętro było pełne fotografii zasłużonych towarzyszy i był też spory dział na temat walki dzielnego laotańskiego ludu z amerykańskim imperializmem. Nasz faworyt to sprężyna do ćwiczeń jaką używał towarzysz jakiś tam podczas planowania ataków na Amerykanów.
Potem przyszedł czas na świątynie, które dziś udało się zobaczyć również w środku. Żeby nie przynudzać poniżej zdjęcia z Wat Hai Sok.
Wat Sisaket czyli najstarsza świątynia w Vientiane, rok budowy 1818. Dzisiaj zamieniona w muzeum.
I na koniec Wat Simuang, tym razem świątynia już nie muzeum, ale taka licznie odwiedzana przez wiernych, gdzie cały czas można być świadkiem buddyjskich obrzędów religijnych.
Wieczorem niespodzianka, trafiliśmy do ciekawej knajpy z żarciem pełnej lokalsów. Cały wic polega na tym, że jedzenie przygotowuje się samemu zawijając zieleninę, zioła, czosnek, ogórki, jakieś mięso w papier ryżowy i polewa się słodkim sosem z orzeszków. Naprawdę niezłe to wychodziło. Aha w Laosie trochę drożej wychodzą posiłki w porównaniu do Tajlandii, ten nas kosztował za dwie osoby razem z wyciskanym sokiem z limona 56000 kipów czyli na złotówki to będzie około 23 zł.
Jutro opuszczamy Vientiane i kierujemy się na północ Laosu do Luang Prabang. Ponieważ połączenie mamy nocne, tym razem w autobusie z miejscami do spania, jutro wpisu na blogu nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz