Jesteśmy od wczoraj na Ko Jum. Internet jest tylko w restauracji, więc dodawanie nowych wpisów jest trochę utrudnione. Żeby dostać się na Ko Jum trzeba najpierw wykonać desant, bo ta wyspa nie ma przystani i prom zatrzymuje się 300 metrów od brzegu. Wtedy do akcji wkraczają małe łodzie, które przejmują pasażerów.
Na wyspie, jak już się na nią dotrze, to pierwsze co rzuca się w oczy to to, że nie ma tu dużych hoteli. Wszystko to bungalowy, takie jak np. nasz w ośrodku Woodland Lodge.
Można też zamieszkać na drzewie, jakby ktoś miał fantazję. Obok nas jest ośrodek z takimi domkami.
A jak ktoś nas spyta, jak jest na Ko Jum, to odpowiemy - jak w polskim filmie. Dłużyzna i nic się nie dzieje. Spojrzenie w prawo, pustki.
W lewo nie lepiej, też pustki.
Czasem tylko jakiś krab przebiegnie (na zdjęciu jak najbardziej żywy okaz, ten jakoś wyjątkowo nikogo się nie bał)
albo maluch wystawi stopę w stronę szumiącego morza.
Jak się pójdzie dalej to nawet jest droga.
A dalej posterunek policji, w którym w sezonie przebywa ten jeden policjant.
Normalnie sielanka na całego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz