rotating_baner

poniedziałek, 28 marca 2016

The Grampians

Po przebyciu Great Ocean Road naszego Holdena Cruze kierujemy na północ, gdzie znajduje się kolejny ciekawy przystanek na naszej mapie podróży po Australii. Jeszcze nie wiemy, ale tego dnia Australia dotrze do nas całą swoją mocą za sprawą wszechobecnej fauny. Na Great Ocean Road w zasadzie w tej materii niewiele się działo. Były misie koala, a Roberta ugryzła w palec dwucentymetrowa mrówka. Pozatym nic wartego uwagi. Dopiero jak wjechaliśmy do Parku Narodowego Grampians to zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Bazą wypadową w parku The Grampians jest małe miasteczko Halls Gap i tam też na polu namiotowym rozbijamy nasz skromny domek. Dość szybko zaliczamy spotkanie ze strusiami. Spotrzegamy je przez okno samochodu. Gromadzą się przy sadzawce.
Pod wieczór tuż przy naszym kempingu pojawia się stado kangurów. Cieszymy się jak dzieci, biegamy z aparatem i telefonami robiąc i zdjęcie. Jest ich cała masa. Kilkadziesiąt sztuk. Niektóre podchodzą całkiem blisko. Widzimy też walkę kangurów na pięści, dość osobliwa sprawa. Z tego dnia jednak najbardziej zapamiętamy kokabury (kookaburra). To ptaki wielkości może wron, znane są z tego że potrafią być bardzo hałaśliwe, a odgłosy przez nie wydawane przypominają śmiech. Polecamy poszukać np YouTube i posłuchać jak one brzmią. Kokabury z naszego kempingu oprócz umiejętności wokalnych potrafiły też kraść jedzenie np. prosto z grilla albo talerza! Jak takie ptaszysko siedzi 2 metry od Ciebie i z pożądaniem patrzy na to co właśnie jesz to trzeba się spieszyć z zajadaniem kiełbasek.
Jeszcze innym zaskoczeniem dla nas były papugi. W Australii jest ich pełno. Najbardziej widoczne to oczywiście te największe czyli kakadu. Robią straszny rwetes, zwłaszcza pod wieczór lub o świcie.
The Grampians to także świetne miejsce na piesze wycieczki i podziwianie krajobrazów. W informacji turystycznej zasięgamy języka i dowiadujemy się, że w zasadzie najlepszym miejscem na wycieczkę będzie wodospad Mackenzie. Wszystkie inne z powodu suszy raczej nie będą interesujące. Po drodze zatrzymujemy się na punktach widokowych Boroka Lookout i Reed Lookout. Oba godne polecenia i oba oferują doskonałe panoramy z widokiem na Park Narodowy.
Przy wodospadzie Mackenzie jest kilka opcji na zwiedzanie. Można wybrać się około 1km w obie strony na punkt widokowy, gdzie można z góry obejrzeć ten wodospad. Można też pokonać sporo schodów i zejść na dół by spojrzeć na niego z dołu. Wybieramy naturalnie trudniejszą trasę i idziemy w dół. Wodospad robi spore wrażenie, a poza tym jest chyba fotogeniczny :)
Mimo temperatury mało nam widoków i idziemy dalej wzdłuż rzeki. Prowadzi tam szlak do miejsca piknikowego Zumstein. Około 7km w obie strony. Co prawda do celu nie docieramy i zawracamy wcześniej, ale mimo tego było warto. Żałujemy tylko, że nie mieliśmy strojów kąpielowych. Co prawda są znaki, że nie wolno się kąpać w rzece jednak nikt sobie z tego zakazu nic nie robił.
The Grampians to nie tylko przyroda, nie tylko zwierzęta i ptactwo. To także miejsce, gdzie starożytni aborygeni zostawili po sobie ślady na skałach. Tutaj trochę żałujemy, bo trzeba było zostać jedną noc dłużej i obejrzeć kilka takich miejsc. My wybieramy tylko jedno, które oglądamy jadąc na kolejne pole namiotowe. To miejsce do którego docieramy zawiera tylko jeden duży rysunek. Niestety nie ma tam słynnych dłoni aborygeńskich. Może jeszcze gdzie indziej w Australii uda nam się coś takiego zobaczyć.
Uff.. to było na tyle. Do następnego wpisu.

1 komentarz:

  1. Niesamowite widoki, a wodospady jak z bajki! Papugi rewelacyjne!

    OdpowiedzUsuń