rotating_baner

środa, 11 maja 2016

U raju bram

Zanim wylądujemy u raju bram i spędzimy niezapomniane chwile w cieniu kokosowej palmy musimy zapoznać się z jednym z największych miast Fidżi. Prawie każdy turysta przebywający do tego małego wyspiarskiego państwa ląduje na lotnisku nieopodal. Obsługuje ono 95% ruchu turystycznego. Prawie wszyscy od razu uciekają do resortów, których pełno wzdłuż wybrzeża. My idziemy na przekór i na dwie noce rezerwujemy nocleg w Nadi.
Pierwszy kontakt z Fidżi okazał się bardzo trudny. Jest niebywale gorąco i parno. Do tego stopnia, iż przejście z taksówki do hotelu (jakieś 30 metrów) z plecakiem na plecach, kończy się mokrą całkowicie koszulą od potu. Po Australii, gdzie było owszem gorąco i to nawet bardzo, ale nie było tak wilgotno to dla nas spory szok. Drugi szok czeka nas w sklepie. Jesteśmy w wyspiarskim kraju i tutaj wszystko co musiało tu przypłynąć statkiem jest drogie. Tak więc znane nam z Nowej Zelandii mleko owszem jest tutaj, ale odpowiednio droższe. Podobnie z innymi artykułami.
Nadi nie ma wielu atrakcji. W zasadzie ma tylko jedną, no może dwie. Ciekawy targ miejski i świątynię hinduistyczną. Fidżi w połowie to rdzenni Fidżyjcycy, a w drugiej połowie hindusi, którzy napłyneli tutaj podczas panowania Brytyjczyków w XIX wieku. Stąd obecność takiej świątyni nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. Ponieważ z naszego hotelu do świątyni jest rzut beretem idziemy ją zwiedzić jako pierwszą. Podobne świątynie widzieliśmy już kiedyś w Singapurze. Feria kolorów i zdobień niezmiennie zachwyca.
Jak widać na zdjęciu powyżej do świątyni można wejść tylko w sarongu. Nikt nie mówił, że podróżowanie nie wymaga poświęceń.
Wracamy na główną ulicę miasta i po paru krokach znajdujemy Crafts Market czyli malutki market z rękodziełem. Jak widać jest nawet coś co można nazwać placem zabaw. W Australii czy Nowej Zelandii złapali by się za głowę. A co do rękodzieła to jak widać, niektóre rzeczy bardzo ładne.
Na zdjęciu powyżej panowie raczą się kavą (nie mylić z kawą). O tym napoju może szerzej opowiemy innym razem. Tego dnia kavę spotykamy jeszcze raz na targu miejskim. Gdzie stoiska z korzeniami tej rośliny zajmują wielką halę.
A tutaj te wielkie bulwy to taro. Trzeba ugotować i można jeść. Podobnie jak kasawa nie przypadło nam to do gustu. Chyba pozostaniemy przy naszych ziemniakach.
To w zasadzie tyle co chcieliśmy Wam pokazać z Nadi. Jak pisaliśmy wcześniej w tym mieście to w zasadzie więcej nie ma nic ciekawego. Pobyt tam niestety przedłużył nam się o jedną noc. Po raz pierwszy dopada nas rota. Na szczęście ma bardzo łagodny przebieg i po jednej dobie rewolucji jesteśmy gotowi by ruszyć na naszą pierwszą rajską wyspę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz